Niespodziewana radość

**Wymarzona pomyślność**
Arinie nie układało się z mężczyznami od wczesnej młodości. Trzydziestka z hakiem na karku, a ślubu jak nie było, tak nie ma. Marzyła o domu i dziecku — dawno czuła, że jest gotowa zostać mamą i oddać się bez reszty maleństwu. A jednak wciąż trafiali się jej wyłącznie żonaci adoratorzy, którzy, co gorsza, wcale się nie spieszyli, by o tym wspomnieć.
Prawda prędzej czy później wychodziła na jaw, więc Ari­na znów zostawała z poranionym sercem. W końcu machnęła ręką:
„Dość tych facetów! Ile można wchodzić w tę samą kałużę? Czemu przyciągam zajętych? Co jest ze mną nie tak?”
Siedziała kiedyś z przyjaciółką Nastią w kuchni po kolejnym „epizodzie”, który wydarzył się zaledwie parę godzin wcześniej. Ari­na pociągała nosem i ocierała łzy:
„Powiedz mi, Nasti­u, za co to wszystko? Koniec! Żadnych związków ani flirtów!”
„No weź, kochana — uspokajała Nastia. — Najlepiej teraz rzucić się w nową historię, a wszystko przejdzie jak ręką odjął!”
Ari­na właśnie wróciła ze sklepu — sobota, lodówka pusta, w tygodniu nie było kiedy zrobić zakupów. I nagle — dzwonek do drzwi. Otworzyła.
Na progu stała wściekła kobieta.
„Arina?” — syknęła ostro.
„Tak, a pani…?”
Kobieta natychmiast szarpnęła ją za włosy i wycedziła:
„Kto? Żona Witka! Jeszcze sobie przypomnisz!” — po czym znikła równie szybko, obsypując klatkę schodową grubymi słowami.
Ari­na zatrzasnęła drzwi, by sąsiedzi nic nie usłyszeli. Zamarła w korytarzu — czegoś takiego jeszcze nie doświadczyła. Przecież Witek przysięgał, że jest wolny, nawet proponował pokazać paszport!
Gdy doszła do siebie, zadzwoniła do Nastii, która mieszkała niedaleko. Po dziesięciu minutach przyjaciółka była na miejscu.
„Nasti­a, o jakim romansie ty mówisz? Żebym znów wlazła w to bagno? A potem znowu wpadnie jakaś oszukana żona z awanturą? Dobrze, dziś skończyło się na włosach, a następna może ‘przywitać’ inaczej. Mam dosyć!” — Ari­na odruchowo dotknęła głowy.
„No naprawdę, Arin — dziwiła się Nastia. — Jak ty to robisz, że trafiasz akurat na żonatych? Ustalmy tak: przy pierwszym spotkaniu od razu żądaj dokumentów, sprawdzisz stan cywilny!”
„Serio?! — prychnęła Ari­na. — ‘Dzień dobry, poproszę dowód, a potem porozmawiamy?’” Nastia nie wytrzymała i parsknęła śmiechem.
„Tylko że to nie panaceum! Teraz wielu żyje bez pieczątek. My z Siergiejem też nie mamy ślubu, a wychowujemy dwoje dzieci!”
„Właśnie! Na czole nikt nie nosi napisu. A ja już nie chcę kolejnych nerwów” — westchnęła Ari­na.
„To co dalej? Kobiecie i tak potrzebna jest rodzina, przecież pragniesz dziecka. Może urodzisz dla siebie? Nieważne, od kogo — zajętego czy wolnego” — rzuciła Nastia.
„Wiesz, myślałam o tym” — przyznała Ari­na.
Mijał czas. Któregoś dnia po pracy jadła samotnie kolację. Miała już zmywać, gdy zadzwonił dzwonek.
„Kto to?” — mruknęła, otwierając.
Na wycieraczce stał sympatyczny mężczyzna z czerwonym portfelem w dłoni.
„Dobry wieczór, jestem Igor. To chyba pani portfel?” — podał jej.
Ari­na spojrzała nieufnie, ale przyjęła zgubę. Otworzyła — w środku zdjęcie mamy, która mieszkała daleko i za którą tęskniła.
„Tak, mój. Jak mnie pan znalazł?”
„Była karteczka z pani imieniem i numerem przyjaciółki. Zadzwoniłem, podała adres” — wyjaśnił Igor.
„A, racja! To Nastia namówiła mnie, by schować taką notkę. Raz w autobusie zrobiło mi się słabo, prawie zemdlałam. Dobrze, że była obok. Dziękuję! Jednak są jeszcze uczciwi ludzie. Nawet nie zauważyłam, kiedy zgubiłam.”
Zamilkła, obracając portfel. Igor już się żegnał, lecz nagle zaproponowała:
„Może herbata?”
„Dziękuję, spieszę się. Może innym razem?”
Zamykając drzwi, pomyślała: „Pewnie biegnie do żony.”
Po trzech dniach — znów dzwonek. Otwiera — Igor z bukietem.
„Nie mogłem o pani zapomnieć. Jeśli nie ma pani nic przeciwko, przejdźmy się?”
Ari­na zawahała się. Przecież postanowiła — żadnych mężczyzn! Ale Igor spodobał jej się od pierwszego wejrzenia. I niespodziewanie zapytała:
„Igor, jest pan żonaty?”
„Nie.”
„W takim razie — zgoda” — uśmiechnęła się.
Spotykali się potem wielokrotnie. Ari­na opowiadała Nasti­i o wrażeniach, a ta cieszyła się jak dziecko.
„Widzisz? Mówiłam! Dziękuję losowi, tak się z ciebie raduję!” — świergotała.
Po tygodniu Ari­na wpadła do supermarketu i zobaczyła Igora. Niósł torby, obok szła urodziwa kobieta z chłopcem około pięciu lat. Wsiedli do jego auta i odjechali.
„Nastia, Igor ma żonę — powiedziała ponuro do słuchawki. — Koniec, idę do klasztoru.”
„Na pewno?”
„Na pewno! Widziałam całą ‘rodzinkę’. Po co kłamał?!”
Następnego dnia Igor przyszedł jak gdyby nigdy nic.
„Po co przyszedłeś? Przecież masz żonę! Wyjdź i nie dzwoń więcej!”
Igor nie od razu zrozumiał, ale wyjaśniła, że widziała go z „żoną” i chłopcem.
„Arinko, to moja siostra Kasia i jej synek Timo!”
„Nie kręć!”
„Chcesz? Zadzwonię do niej teraz.”
Ku zdumieniu Ari­ny, w słuchawce odezwała się właśnie ta kobieta. Igor ich poznał, i odtąd często spacerowali we troje z Timofejem. Chłopiec mocno przywiązał się do Ari­ny, a jej ten bystry malec przypadł do serca. Miał pięć lat, ale jeszcze nie mówił; lekarz jednak uspokajał: „Odezwie się.”
Na słowach się kończyło.
Ari­na czuła się już częścią ich małego świata. Kasia okazała się serdeczna i za każdym razem witała ją z radością. Ari­na marzyła, kiedy Igor wreszcie się oświadczy. On milczał, choć często wspominał o „prawdziwej rodzinie”.
W niedzielę poszli do parku.
„Timo chce na karuzele i lody” — zapowiedział Igor.
Ciepły, sierpniowy wietrzyk poruszał liście. Timofej biegał po trawie, aż nagle pognał do huśtawek.
„Timo, stój!” — krzyknął Igor. Ari­na rzuciła się za nim, serce zamarło. Chłopiec wdrapał się na siedzisko, roześmiał się i wyciągnął do niej ręce. I wtedy po raz pierwszy wyraźnie powiedział: „A-ri-na!”, a świat wokół jakby zwolnił. Igor podszedł, ujął ją za dłoń i cicho rzekł: „Słyszałaś? Nazwał cię po imieniu. Czekałem właśnie na tę chwilę, by wyznać: kocham cię, Arino. Wyjdź za mnie.” W oczach stanęły łzy — tym razem ze szczęścia. Skinęła głową, a wiatr porwał wszystkie dawne urazy i wątpliwości.