Tymczasowa towarzyszka

Żona na godziny
Alina znów wychodziła z czyjegoś mieszkania z poczuciem, jakby ją zdradzano. Choć prawdę mówiąc, zdrajczynią była ona sama – przychodziła ugotować rosół, zmienić pościel, uprasować koszule i wysłuchać, że „żona nie rozumie”, „w domu jak w koszarach”, „sprzątanie kosztuje fortunę” i „mam stres, Alino, nawet sobie pani nie wyobraża”. Wyobrażała sobie.
Alina pracowała w serwisie drobnych usług. Nazywała to „żoną na godziny”. Tymczasowy zarobek
Z wykształcenia była księgową, lecz firma, w której siedziała nad bilansami, padła. Nowej posady znaleźć się nie udawało – sensowne ogłoszenia dawno zajęte, a na mizerne oferty nie chciała iść. I, mówiąc szczerze, wszystko jej już obrzydło. Potrzebowała wytchnienia. „Żona na godziny” wydawała się rozwiązaniem przejściowym, dopóki nie trafi się coś porządnego.
Rodzice jej wyboru nie pochwalali. Uważali, że lepiej siedzieć w biurze choćby za grosze, ale w czystości i z pozorem stabilności, niż zajmować się „głupstwami” i tracić godność. Patrzyli na Alinę i nie rozumieli. Córka z dyplomem dźwiga cudze siaty z zakupami, szoruje kuchenki w obcych mieszkaniach, chodzi pod wątpliwe adresy. Wstyd im było. Nie za nią – za to, co ludzie powiedzą.
„Zatrudnij się z powrotem w księgowości – powtarzał ojciec. – Nie jesteś naiwna. Po co ci to całe brudne zajęcie?”
„Chyba rozwód cię złamał” – powiedziała kiedyś cicho matka.
Nie pojmowali, że dla Aliny nie był to tyle zarobek, ile próba utrzymania się na powierzchni. Złapanie oddechu. Poczucie, że komuś jest potrzebna. Ale matka miała trochę racji. Rozwód zostawił ślad – w postaci tak dziwnego wyboru dorywczej pracy.
Klientów Alina miała niewielu. Dziś – trzech. Jeden poprosił, by po prostu posiedziała w kuchni, „żeby nie było tak pusto”. Drugi wręczył klucze i karteczkę: „Wyprać, rozwiesić, nakarmić kota, jeśli pani chce – proszę zostać na noc. Pieniądze na stole”. Nie została. Trzeci zamówił kolację „jak u mamy”, wcisnął sfatygowany zeszyt z przepisami, a przy jedzeniu nagle się rozpłakał. Po deserze spróbował musnąć ją w policzek. Alina nie pozwoliła. W milczeniu starła blat, umyła naczynia, założyła płaszcz i wyszła.
Wracając, wdychała wilgoć klatki schodowej. Sąsiadka z piątego piętra krzyczała na syna przez drzwi, gdzieś szczekał pies. W mieszkaniu było cicho. Męskie kapcie stały przy progu. On wyprowadził się do matki pół roku temu, ale obuwia nie zabrał.
Alina zdjęła buty, nastawiła czajnik i usiadła przy oknie. Czasem zdawało jej się, że jej życie ostatnio jest jakieś nierealne. Że cała ta „żona na godziny” to nie praca, lecz kara, którą sama sobie wymierzyła. Za co – niejasne. Ale odbywała ją sumiennie. Codziennie przychodziła, słuchała, sprzątała, gotowała, prała, nalewała zupę. Nie zadawała zbędnych pytań i nie zwierzała się. Często ją pytano:
Zwykle wtedy się uśmiechała. Pochylała głowę, jak uczono na kursach komunikacji, i proponowała:
„Może lepiej odkurzę salon?”
Nie kłamała. Lecz i prawdy nie mówiła. Prawda była jak kipiący tłuszcz: syczała, pryskała, parzyła.
Mąż odszedł sam. Nie bez powodu. Stwierdził, że daje jej czas, by wszystko przemyślała. Przemyślać nie było czego. Alina nie zamierzała dzielić łóżka ze zdrajcą. Chociaż – zapewniał ją Siergiej – żadnej zdrady nie było. Tylko niewinny flirt.
Wpadł banalnie. Pewnego ranka, spiesząc się do pracy, Alina przez pomyłkę zabrała nie swój telefon, tylko jego. Urządzenia były identyczne, nawet etui – dobrane w parze. Już w biurze, sięgając odruchowo po aparat, zobaczyła na ekranie wiadomości. Zbyt osobiste. Zbyt liczne, by były przypadkiem.
Ścisnęła komórkę w dłoni. Prawda o jej „szczęśliwym życiu” wyszła na jaw. Jeden drobny błąd – i wszystko się odmieniło.
W domu nie zrobiła awantury. Postanowiła porozmawiać spokojnie. Zadała jedno pytanie:
„To nic nie znaczy – zaczął Siergiej. – Sama korespondencja. Brakowało mi uwagi, ciepła. Ty wiecznie zmęczona, zajęta – albo praca, albo dom. Sam nie zauważyłem, jak się w to wciągnąłem. Ale, Alino, nigdy nie przekroczyłem granicy. Tylko słowa. Rozmowy z kobietą, oglądanie jej zdjęć, nawet śmielszych – czy to naprawdę zdrada?”
Pochylił się bliżej, głos mu zszedł do szeptu:
„Gdyby małżeństwa rozpadały się przez wiadomości i fotki, nie zostałby na świecie ani jeden związek. Wszyscy jakoś flirtują. To drobiazg. Nieważne.”
Zamilkł na sekundę, po czym dodał z naciskiem:
„Wiem, że ci było przykro. Przepraszam. Już nie będę. Alino”
Kiwnęła głową. Spokojnie. Prawie łagodnie:
„Zrozumiałam.”
Wyprostował się, jakby zrzucił ciężar z barków:
„Czyli wszystko w porządku? Jak dawniej?”
Alina wstała, poprawiła mankiet bluzki:
„Dla ciebie – tak. Dla mnie… pójdę dalej, ale bez ciebie.”
Nie od razu pojął.
„To znaczy, że tak postanowiłaś? Śmieszne. Rozchodzić się przez kilka wiadomości. Ludzie wybaczają i gorsze rzeczy. I żyją.”
„Ludzie – może i wybaczają – odparła. – Ale ja nie jestem ‘ludzie’. Ja to ja. Wystarczyło mi to, co przeczytałam.”
Próbował ująć ją za rękę, lecz się cofnęła:
„Nie trzeba. Naprawdę. Nie złoszczę się. Nawet nie mam żalu. Po prostu nie chcę żyć z kimś, kto szuka ciepła na boku, gdy ja próbuję utrzymać nasz dom.”
Parsknął nerwowym śmiechem, pokręcił głową:
„Wszystko robisz aż nadto poprawnie. Chłodno. Rozsądnie. Nawet teraz. Bez histerii, bez ‘zostań’. Typowa księgowa.”
Alina lekko się uśmiechnęła:
„Właśnie. Jestem księgową. W naszym bilansie debet z kredytem się nie zgrał.”
Nie płakała. Nie krzyczała. Nie powiedziała nawet „wyjdź” – po prostu obróciła się i weszła do łazienki, chlusnęła twarz lodowatą wodą. Długo siedziała na brzegu wanny, próbując pojąć, co się wydarzyło. Tak skończyło się jej małżeństwo. Bez krzyków, bez kłótni. Na zewnątrz – cisza. W środku – osuwisko. Dziś Alina włączyła czajnik, nalała sobie ziołowej herbaty i spojrzała w okno. Za szybą wolno sypał śnieg, miękko osiadając na parapecie. Nagle uświadomiła sobie, że nie czuje już ciężaru w piersi, który nosiła tak długo.
Odstawiła kubek, wyjęła z szafki stary zeszyt – ten z wzorami i rachunkami – i położyła go na stole. Jutro wyśle CV. Może zacznie od drobiazgów. A może znajdzie coś zupełnie nowego. Najważniejsze – szła naprzód. I pierwszy raz od dawna nie miała ochoty oglądać się za siebie.